- A chciałabyś czuć się czymś innym? myśli. Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, Mały Książę tylko skinął potakująco głową. - Oczywiście, że będzie miał najlepszą opiekę - mruknęła ze złością. jej jakże staranne ułożenie płatków. Podczas odwiedzin ptaków Róża najbardziej lubiła, kiedy zrywały się do odlotu, - Lisa spytałam akurat w chwili, kiedy skradał się do kurnika. - Skoro jej rzeczy pasują na panią, to może dobrze, że się nie zmarnują... Zapraszamy do stołu – powiedziała z uśmiechem i gestem pani domu wskazała Tammy krzesło. Miał na to jeden wieczór i jedną noc. lubił patrzeć, jak codziennie dobiera barwy swoich płatków, jak je powoli do siebie dopasowuje, by w pełni Odpowiedź na to pytanie Tammy znała od dawna. - Proszę więc iść do panny Ingrid. - Nie - odparła Róża uśmiechniętym szeptem. - Chcę ci powiedzieć coś ważnego... - Lis miał rację, ale chyba nie powiedział mi wszystkiego - Mały Książę rozpogodził się i troskliwie głaskał listki Wszystkiego dobrego, Tammy - Dlaczego? - spytała nieufnie.
- Akurat! Mark skrzywił się nieznacznie. Ingrid zdecydowanie za dużo sobie wyobrażała. Będzie musiał zrobić z tym po¬rządek. - Bo lubię przepiórki. Nie w sensie kulinarnym. Lubię je żywe. Jak byłam mała, znalazłam jedną, a właściwie jed¬nego, poranionego i bez skrzydła. Zaopiekowałam się nim, nazywałam go Piórek. Teraz mam do nich sentyment.
- Księciem - poprawił. - Broitenburg nie jest króle¬stwem, tylko księstwem. - Możemy porozmawiać rano. - Skoro prosisz... dobrze - i w mgnieniu oka przeistoczyła się w kilka różnobarwnych kwiatów skupionych wokół
- A co z Henrym? osobiście. Kiedy więc powrócił z Różą na swoją planetę, wyjawił jej, że chce odwiedzić Badacza Łańcuchów: Tammy ochłonęła nieco. Chyba się zagalopowała.
Skoro mam zarządzać zamkiem, poleciłam służbie iść spać. - Co? - Książę Mark wystąpił o adopcję Henry'ego. Po¬zuje z nim do zdjęć i wygląda jak zachwycony ojciec, też coś! No, to matka miała wspaniałą okazję, żeby się popisać. Isobelle Dexter de Bier w roli nieutulonej w bólu matki młodziutkiej księżnej musiała wypaść wspaniale. Z pewno¬ścią sprawiła sobie stosowną kreację, nie zapominając o czarnym welonie i koronkowej chusteczce, którą z dys¬kretną elegancją osuszała nieistniejące łzy. - Panno Dexter, nie ucieknie pani przed prawdą. Po¬wtarzam, pani siostra nie żyje. Proszę zejść do mnie. Wyraził to zwykłym skinieniem głowy. - Nie przypuszczam, aby Danny również odwiedził to miejsce. Beck potrząsnął głową. - Nie to miejsce, a już na pewno nie ostatnio. Poza tym nie palił, więc to mało prawdopodobne, że zgubiłby potem zapałki. Bo skąd miałby je wytrzasnąć między sobotnim wieczorem a niedzielnym popołudniem, skoro rano poszedł do kościoła? - Tak więc detektyw Scott chciał się dowiedzieć, jakim sposobem pudełko zapałek, którego nie można było dostać przed sobotnią nocą, w niedzielę po południu znalazło się w domku rybackim. Chris był w klubie nocnym, co uczyniło z niego najbardziej oczywistego podejrzanego. - To teoria Scotta. - Kto inny mógłby to zrobić? - Nie wiem, Sayre, ale jeżeli to wszystko, co Scott ma na Chrisa, sąd nie zechce o tym słyszeć, nawet jeżeli prokurator by się palił do postawienia twojego brata w stan oskarżenia. Sayre zdawała się nieco zaskoczona tym sądowym żargonem. - Naprawdę sądzisz, że dojdzie aż do tego? - Nie. Bo co z motywem Chrisa? Było to pytanie retoryczne, ale Sayre źle odebrała jego intencje. - Nie sądzę, by Chris potrzebował motywu do robienia tego, co chce. Beck nie mógł się z nią kłócić w tej sprawie, gdyż wiedział, że to prawda. Po chwili milczenia Sayre powiedziała: - Postanowiłam zostać w Destiny, dopóki sprawa się nie rozwiąże. - Co z twoją firmą? - Dziś rozmawiałam z moją asystentką. Nie mam w tym tygodniu żadnych pilnych zleceń, a wszystkie spotkania z klientami można przełożyć na później. Poza tym, ta sprawa jest ważniejsza. Nie kontaktowałam się z Dannym od ponad dziesięciu lat - jej głos zadrżał, niemal się załamując. Beck odniósł wrażenie, że było jeszcze coś ważnego, co wpłynęło na tę decyzję. Nie podzieliła się z nim jednak swoją tajemnicą. - Nie mogę pozwolić, aby jego śmierć pozostała nierozwiązaną zagadką -podjęła. - Bez względu na to, czy sam odebrał sobie życie, czy też nie, muszę wiedzieć, co się stało, choćby dla własnego spokoju. Poza tym jestem to winna naszej matce. Danny był jej ulubieńcem. Jeśli zostawię tę sprawę w rękach Huffa i Chrisa, śmierć mojego młodszego brata pójdzie w niepamięć. Nie potrafiłabym przejść nad tym do porządku dziennego, jakby było to kolejne nieistotne zdarzenie w moim życiu. To złamałoby mamie serce. Przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić. I dla Danny'ego. - Sięgnęła w kierunku klamki. - Sayre? - Beck dotknął jej ramienia. Spojrzała na niego, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Powód pozostania jej w mieście był całkowicie bezinteresowny. Jakie mógłby znaleźć kontrargumenty? Najlepiej dla niej byłoby, gdyby wyjechała, ale Beck nie potrafił znaleźć w sobie wystarczająco dużo chęci, aby ją do tego nakłonić. Chwila milczenia się przedłużała. Wreszcie Sayre powiedziała: - Nie musisz mnie odprowadzać. Dziękuję za kolację i dobranoc. Beck pozwolił jej wysiąść z samochodu i wyciągnąć torbę podróżną zza siedzenia. Zatrzaskując drzwi, nie spojrzała na niego ani razu. Usłyszał brzęknięcie dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami recepcji, gdy weszła do środka. Przyglądał się jej przez szybę. W myślach nakazał sobie natychmiast odjechać, skończyć z tym wszystkim. Sięgnął w stronę stacyjki. Im mniej będzie miał do czynienia z Sayre Lynch, tym lepiej dla wszystkich, zwłaszcza dla niego. I tak przecież go nie lubiła. Po co się za nią włóczy?